Dysonans, napięcie, perturbacje, chwiejność czy obniżenie nastroju.
Tego doświadczają osoby, które zgłaszają się do gabinetów terapeutycznych.
Dobrze, że tak się dzieje.

Pomoc specjalistów jest coraz bardziej dostępna, jednak jest to nadal ekskluzywna usługa, na którą niestety nie stać każdego.
Na szczęście nie jest to jedyna droga w poszukiwaniu harmonii, za to najbardziej mi znana.

Odkąd pamiętam, napięcie zawsze mi towarzyszyło.
Zaczęło się w domu rodzinnym, gdzie rodzicom trudno było wytrzymać razem, a alkohol mocno towarzyszył im w życiu.
Byłem przestraszonym dzieckiem. W szkole podstawowej mocno dostałem w kość ze względu na moje wycofanie, oraz mizerną posturę ciała. Wyśmiewanie i upokarzanie dobrze było mi znane.

W gimnazjum miałem już większe poczucie sprawczości, może dzięki temu, że sytuacja w domu uległa nieznacznej poprawie z powodu rozwodu rodziców. Wtedy pojawił się w moim życiu boks i starsi koledzy. Niedługo później redukowałem napięcie nie tylko sportem, ale również narkotykami.

Teraz rozumiem to tak, że chciałem poprawić swoje samopoczucie. Samo leczyć się. Aż do wielkiej zmiany, która nastąpiła w stacjonarnym ośrodku terapeutycznym, kiedy miałem lat 20, ale jeszcze zanim tam się zgłosiłem pojawiła się wcześniej próba samobójcza, wizyty na komisariacie oraz nienawiść w stosunku do Ojca, faworyzującego mojego starszego brata.

Historia znana pewnie wielu, być może jedynie miejsca i aktorzy się zmieniają.

Praca w kierunku poszukiwania spokoju i harmonii, doprowadziła mnie do wielu trudnych momentów, których zrozumienie oraz „poukładanie w sobie” dało mi ogromną ulgę. Okazało się, że większość napięcia, smutku, czy bólu wywodziła się od nieprawidłowych relacji z najbliższymi. Matką, ojcem i starszym bratem. Relacji nie dało się tak naprawić, aby one nie bolały, więc pozostało mi coś, co w psychoterapii humanistycznej ładnie się nazywa wyodrębnieniem. Doszedłem do wniosku, że jeżeli te relacje nie dały mi dobrego startu i dobrego myślenie o sobie, to trzeba poznać się na nowo. Wtedy ukazało się piękno, które jest we mnie, ale również ukazały się sprawy, nad którymi decydowałem się nadal pracować. Pojawili się ludzie, których pokochałem ze wzajemnością i ludzie, których powinienem w życiu unikać. Niestety czasami nie rozpoznaje jednych od drugich, ale za to potrafię od nich odejść i więcej nie wracać.

Ten czas zdecydowanie umożliwił mi lepsze poznanie siebie, bardziej adekwatne myślenie o sobie, oraz dał mi więcej radości, szczęścia i spokoju. Piękny czas, wart pracy nad sobą. Zauważyłem również, że ta praca się nie kończy, że harmonia pojawia się na coraz dłuższe chwile, ale nie jest czymś stałym w moim życiu. Warto jednak podejmować trud starania się, ponieważ droga do osiągnięcia spokoju ma wartość samą w sobie. Ważne są chwile, które dają zatrzymanie i oddech, bo to one zasilają nam baterię. W szczególności w czasach, w których ilość bodźców i stymulacji docierających do nas ze świata jest niesamowicie wielka. Za dużo nam bodźców, a za mało bliskości. Bliskości z samym sobą i z drugim człowiekiem.

Wyjątkową bliskość czułem z terapeutami, z którymi pracowałem nad sobą. To był taki substytut relacji z rodzicami. Tyle, że oni nimi nie byli. Za to mieli do mnie szacunek, akceptację i empatię, którą powinni mieć rodzice, aby ich dziecko wzrastało w zdrowiu, miłości i spokoju. W harmonii. Kiedy ktoś Cię akceptuje i autentycznie jest z Tobą w relacji, wtedy dużo łatwiej zaakceptować siebie. Czasami do szukania siebie potrzebny jest drugi człowiek, mimo tego, że ludzie wielokrotnie nas zawodzili.

www.facebook.com/pracownia.zmiany.pozytywnej
www.pracowniazmianypozytywnej.pl
www.instagram.com/pracownia_zmiany_pozytywnej/