Zanim wstanę już czuję się jak „chodząca chujoza”. Przynajmniej tak powiedziano by o tym w serialu BoJack Horseman.  Mimo to wstaję. Im dłużej leżę bezczynnie, tym więcej myśli kłębi się w mojej głowie i czuję się jeszcze gorzej. Wciąż potrzebuję bodźców, żeby odwrócić uwagę, nie wracać do przeszłości. Potrzebuję książki, serialu, czegoś co pozwoli mi się odciąć. Zasypiam z słuchawkami na uszach. Bez nich wiele godzin przewracam się z boku na bok. Mam na imię Weronika i chciałabym opowiedzieć o swojej depresji.

Mam wrażenie, że mój stan nigdy się nie poprawi. Że już nie będę zdrowa. Jest farmakologia i jest terapia, ale wciąż mam wrażenie, że stoję w miejscu, że nie mogę się poruszyć. Wokół mnie inni budują związki, pracują, odnoszą sukcesy, a ja przyglądam się temu ze smutkiem, ponieważ nie jestem w stanie nic zmienić. Nie wiem, czy potrafiłabym tę zmianę udźwignąć. Wziąć na siebie odpowiedzialność.

Brakuje mi przyjaciół, przyjaciółek. Większość z nich wycofała się z relacji, kiedy moja choroba zaczęła się rozwijać, kiedy nie potrafiłam już być zabawna, wesoła, interesująca. Nikt nie zaproponował mi pomocy. Przestałam być potrzebna. Boję się teraz nawiązywać jakichkolwiek relacji, nie chcę być znowu porzucona.

Depresja to nie jest złamana noga albo ręka. Depresji nie widać. Nikt nie wie, że potrzebujesz pomocy, a ty nie masz siły ani ochoty o tę pomoc poprosić. Tak to działa. Zresztą zdarza mi się przecież śmiać się i zachowywać tak jak się tego ode mnie oczekuje. Najgorsze wydarza się wewnątrz mnie. Gdzieś w mojej głowie. Powszechnie uważa się więc, że funkcjonuję normalnie. Nie utykam, słyszę, widzę, mogę mówić. Jednym słowem, żyję jak wszyscy. Tymczasem ja się rozpadam pod presją otoczenia, w krzyżowym ogniu porównań i oczekiwań. To tak, jakbym widziała świat przez zaparowaną szybę. Jestem jego częścią, ale naprawdę nie uczestniczę w tym, co się wydarza. Obserwuję. Nie dość uważnie. Przecież przez brudną szybę nie można dostrzec wszystkiego. Tak to działa.